poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Jak spotkałam Boga na lekcji religii? [ŚWIADECTWO]

fot. NeONBRAND
Kiedyś usłyszałam takie zadanie: „Nie dostałem się tam, gdzie chciałem, pójdę na teologię.” Brzmi to w taki sposób, jakby teologię studiowali ludzie, w którzy nie dostali się na wymarzony kierunek i z braku pomysłu na studia i życie, poszli na teologię. Osobiście nie spotkałam człowieka, który motywował by studiowanie tego kierunku, w taki sposób, który opisałam powyżej.

Prawda jest taka, że świadomie wybrałam ten kierunek do studiowania. Nie tylko dla samego zdobywania wiedzy (dla samej siebie), ale od początku z zamiarem prowadzenia katechezy w szkole. Wierzę jednak, że od samego początku to nie był mój pomysł na życie. Stał się „moim” planem dopiero w czasie pierwszej katechezy w szkole średniej, na której katechetka przedstawiała nam zasady współpracy na lekcji religii. Była to tak zwana „lekcja organizacyjna”. Głęboko wierzę, że to właśnie na tej lekcji przeżyłam swoje osobiste Zesłanie Ducha Świętego i po tej lekcji wiedziałam, że chcę być katechetką (nawet wtedy nie wiedziałam, że istnieje taki kierunek, jak teologia). Wiedziałam , że chcę „uczyć religii”, bo zawsze zastanawiam się, kto kogo uczy na tych lekcjach. Po drodze były liczne perypetie, ale one umacniały mnie w podjętej decyzji. To moje głębokie przeświadczenie, które miałam w sercu, a które wierzę, że jest od Boga trzymało mnie na tych studiach, gdy zastanawiałam się na sensem uczenia się niektórych rzeczy.


Czasami mówię, że to, że robię to, co robię jest dowodem na istnienie Boga. Dlaczego? Bo jak w sposób logiczny wytłumaczyć to, że człowiek, który boi się mówić, unika jak ognia wystąpień publicznych, wybiera studia pedagogiczne i teologiczne? Dla mnie odpowiedź jest jedna. Duch Święty, który mnie do tego uzdalnia i przeze mnie mówi. Piękna i prawdziwa jest ta modlitwa z XIV wieku:

Chrystus nie ma rąk, ma tylko nasze ręce
aby dzisiaj pracować.
Nie ma nóg, ma tylko nasze nogi
aby prowadzić ludzi Swoją drogą.
Chrystus nie ma ust, ma tylko nasze usta
aby mówić o Sobie ludziom.
Nie ma pomocy, ma tylko naszą pomoc
aby przyciągać ludzi do Siebie.
Jesteśmy jedyną Biblią
jaką ludzie jeszcze czytają.
Jesteśmy ostatnim orędziem Boga
spisanym w czynach i słowach.


Od bardzo długiego czasu towarzyszą mi słowa z Pisma Świętego, które są mi bardzo bliskie, a pochodzą z 2 Listu do Koryntian: „Moc doskonali się w słabości” (2 Kor 12,9b) Jestem pewna, że to, że teraz jestem katechetką to „sprawka” Pana Boga. Właśnie dlatego, ponieważ wiem, że sama nie wpadłabym na to i o własnych siłach nie byłabym w stanie podjąć się tego powołania, bo jak pisze

Papież Franciszek:

„Katecheza nie jest jedną z lekcji; katecheza jest komunikowaniem doświadczenia oraz świadectwem wiary, które zapala serca, ponieważ budzi pragnienie spotkania z Chrystusem. Katecheta to nie zawód. To powołanie. Nie pracuje się jako katecheta. Katechetą się jest.”

Jestem katechetką, bo zawsze chciałam chodzić do pracy z uśmiechem na twarzy. Kocham moją „pracę”, bo jest to moja pasja pomimo tego, że nie zawsze jest łatwo (a gdzie jest?), to po prostu lubię to robić. Cieszę się, jak jadę po bulwarze na rolkach, a uczniowie, którzy mnie spotykają uśmiechają się i wołają: „Paaani Aniaaa.” i wtedy całe miasto wie już kim jestem i nie jestem anonimowa. „Religia” to niesamowity przedmiot, gdzie można spotkać Boga. Ja spotkałam. Niejednokrotnie spotykam Go na katechezie przez słowa, przez gesty, zwykłe przytulenie, przez moich uczniów i za to Bogu bardzo dziękuję. Jestem Mu wdzięczna, że jestem katechetką, że w taki sposób mnie poprowadził, że mogę robić to co kocham.

1 komentarz: