fot. Stephen Radford |
Przychodzę na Eucharystię, żeby nakarmić się Słowem i Ciałem Chrystusa. W dniu dzisiejszym celowo (wiedząc, że w parafii do której należę będzie czytane Orędzie na 2. Światowy Dzień Ubogich Franciszka, które wydrukowałam sobie i przeczytałam dwa dni temu) poszłam na Mszę Świętą do innej parafii.
A tam…
Przed przeczytaniem pierwszego czytania komentarz kapłana dotyczący fragmentu, który został przeczytany za chwilę. Podobnie przed drugim czytaniem. Następnie Ewangelia i homilia w odniesieniu do Słowa Bożego i życia człowieka.
Potem dalsza część Mszy Świętej.
W ogłoszeniach parafialnych informacja, że Orędzie Papieża Franciszka na 2. Światowy Dzień Ubogich można przeczytać w Internecie - [klik]
***
Z okazji tego dnia zapraszam do przeczytania historii, która została w książce Jacka Hajnosa „Różnica”:
To był zwykły słoneczny dzień. Czekałem na spotkanie grupy modlitewnej. Siedziałem na schodach przed wejściem do kościoła karmelitów bosych w Krakowie. Aby zabić czas, kontemplowałem swoje wyimaginowane cnoty. Wyobrażałem sobie sceny, w których byłem bohaterem ubogich - taką drugą Matką Teresą.
Nagle zobaczyłem, że niedaleko mnie stoi bezdomny z turystycznym plecakiem. Od razu pomyślałem o tym, że dobrze byłoby go zagadnąć i zapytać, czy nie potrzebuję pomocy lub opowiedzieć mu o dobrym Jezusie. Jednak moje ciało odmówiło posłuszeństwa tym pięknym ideom.
Siedziałem więc dalej, grzejąc się na słoneczku i uśmiechając do chmur. Kiedy się tak wylegiwałem, zacząłem myśleć o tym, że jestem dobry i że mam wspaniałe pomysły, aby pomagać innym. Pochłonięty myślami o tym, jak mógłbym zbawić świat, poczułem na moim ramieniu dłoń. Ocucony tym dotykiem otworzyłem oczy i zobaczyłem bezdomnego z turystycznym plecakiem, tego samego, który wcześniej stał niedaleko mnie.
Powiedział:„Witaj, nazywam się Andrzej, czy chciałbyś ze mną porozmawiać?”. Odpowiedziałem: „Jasne, że tak ale o co chodzi?” On na to: „Chciałbym Ci powiedzieć o Jezusie i o tym, kim On dla mnie jest.” Zdębiałem. Odpowiedziałem krótko, cichym głosem: „Chcę”.
On kontynuował: „Jestem bezdomnym człowiekiem od wielu lat, jednak był w moim życiu pewien cud, który zmienił moje patrzenie na świat i tym wydarzeniem chciałbym się z Tobą podzielić. Zachorowałem bardzo ciężko na raka mózgu. Guz był w ostatnim stadium rozwoju. Lekarze mówili, że nie ma szans na polepszenie stanu i dali mi maksymalnie trzy miesiące na polepszenie stanu zdrowia. Załamałem się. Postanowiłem się nie leczyć, ponieważ zupełnie straciłem nadzieję. Jednak w przypływie miłości i myśli o wieczności, poprosiłem Boga, aby dał mi jeszcze jedną szansę. Znajdowałem się dokładnie w tym miejscu, co dziś.
Nagle podeszła do mnie zakonnica i powiedziała: „Chodź do kościoła na mszę, a Bóg cie uzdrowi z Twojej choroby”. Nie znałem jej. Miała w sobie coś niezwykłego, dlatego poszedłem z nią do kościoła. Na mszy, podczas której prosiłem Boga o zdrowie, czułem ciepło w głowie. Zakonnica cały czas siedziała obok mnie i z miłością patrzyła na ołtarz. Po mszy gdzieś szybko uciekła, a ja postanowiłem, w przypływie emocji i odnowionych przez nią nadziei, pojechać do szpitala na prześwietlenie. Udało mi się wyprosić septycznego lekarza o dodatkowy rentgen głowy. Kiedy zobaczył klisze, zamilkł, a potem powiedział: „Nie mogę tego pojąć, jest pan zdrowy, nie ma pan guza”. Dostałem drugą szansę. Od tamtego wydarzenia minęło kilka lat, jednak od uzdrowienia wszystko zaczęło się zmienić. Moim największym uzdrowieniem było to, że zacząłem dziękować Bogu za wszystko. Za moją bezdomność, która kiedyś była przekleństwem za to, że wylądowałem na ulicy i że wszyscy mnie oszukali, za to, że nic nie mam oprócz plecaka i butów. Za cierpienia i obelgi, i całe niezrozumienie ze strony innych ludzi. Za życie i całe moje ubóstwo. Wiesz co? Nie zmieniłem swojego stanu mentalnego. Dalej nie mam domu i pięknego samochodu oraz rodziny, która by mnie kochała i czekała na mnie. Ale mam coś więcej… Mam Boga! On jest dla mnie wszystkim każdym oddechem, miłością. Od kilku lat jeżdżę po Polsce i głoszę to wszystkim, których spotkam, tak jak tobie. Nie mam nic, a mam wszystko.” Zapłakał i ze wzruszeniem popatrzył w niebo. Po chwili zapytał: „Czy każdego dnia dziękujesz Bogu za to, że się obudziłeś?” Odparłem z cichym drżeniem: „Nie.” Na co on: „Dziękuj Bogu za wszystko, co cię w życiu spotyka.”
Kontynuował swoją opowieść: „Od niedawna zacząłem naśladować zakonnicę i wstawiać się na Mszy za innych chorych, takich jak ja. I wiesz, co? Bóg tak samo ich uzdrawia, jak mnie! Przychodzą czasami podziękować, ale ja się z tego śmieję i mówię, że ja nic nie potrafię, tylko Bóg ma moc dać życie. Ja jestem niczym. Na szczęście ciągle podróżuję, bo nie chciałbym, aby kiedykolwiek mi dziękowano. ” Na koniec powiedział: „Będę się modlił za Ciebie, abyś spotkał Jezusa. Ja muszę już jechać, nich dobry Bóg ci błogosławi.” Uściskałem go mocno. Chciałem mu odpowiedzieć, że właśnie Go (Jezusa) spotkałem.
Nie potrafiłem.
Byłem roztrzęsiony i do głębi poruszony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz